WYNIKI KONKURSU NA OPOWIADANIE "JA, PRZYJACIELE, AUTO I WIELKA PRZYGODA"

Po długich i burzliwych naradach nasze Jury wyłoniło wreszcie zwycięzców w konkursie na opowiadanie o temacie „ Ja, przyjaciele, auto i wielka przygoda”. Wybór nie był łatwy – przysłaliście nam wiele fantastycznych prac. Niestety, nie można nagrodzić ich wszystkich… Jury nie zdołało jednak ograniczyć się do przyznania zapowiedzianych pięciu miejsc i wyróżniło jeszcze jedną pracę! Komu należy pogratulować? Sprawdźcie poniżej.



1 MIEJSCE – KINGA ZAWISZA, REDAKCJA "LIDER"

  „Ja, przyjaciele, auto i wielka przygoda”

    Pewnego dnia umówiłam się po szkole z Majką, Olkiem i Antkiem. Mieliśmy jechać rowerami nad jezioro, rano pogoda była piękna. Niestety, pół godziny przed wyjazdem rozpętała się straszna burza, ale stwierdziliśmy, że i tak się spotkamy. Gdy wszyscy dotarliśmy do Majki, zadaliśmy sobie jedno ważne pytanie: „Co robimy?”. Antek powiedział, że gdybyśmy mieli samochód, to pojechalibyśmy tam,  gdzie nie pada. Chwilowa burza mózgów i mieliśmy już świetny plan. Budujemy samochód! Wyjątkowy samochód. Nasz czterokołowiec, dzięki któremu wciąż się przyjaźnimy i który miał nas zabrać na przygodę życia.

Silnikiem jest młodość, czyli setki pomysłów na nudę. Czterema filarami oponowymi są szczerość, szacunek, życzliwość i wzajemne wsparcie. Para przednich oczu świetlnych, która pokazuje nam nowe autostrady to otwartość na ludzi i kreatywność. Tylna para oczu w czerwonych okularach przypomina nam o ostrożności i dystansie do pewnych niespodziewanych przeszkód. Naszą karoserią są radość i optymizm, bez których nie zajechalibyśmy daleko. Gdy zbudowaliśmy już naszego Adka (A.D.E.K – Aktywny Drogowo Ekspert Komunikacji), wybraliśmy się w dość specyficzną podróż. Wyprawa przez czternaście wymiarów. Pierwsze sześć wymiarów było jakieś takie zwykłe. Od siódmego dopiero się zaczęło… To właśnie tam spotkaliśmy nas. Małych, siedmioletnich nas. Co najgorsze tym drugim ( albo pierwszym sama nie wiem) nam spodobał się… nasz samochód. Adek był mocny i stabilny, a ich Adunio taki nieogarnięty. Połatane opony, porysowana karoseria, nie wyglądały zbyt dobrze. Oni dopiero zaczęli go budować, a w dodatku bez żadnego doświadczenia. Chcieli przejechać się naszym Adkiem. Po długiej  ( ok.37 sec) dyskusji zdecydowaliśmy się pożyczyć im Adka, ale niestety było tam tylko cztery miejsca, więc żadne z nas nie mogło jechać z nimi. Zostaliśmy w siódmym wymiarze i tak czekaliśmy, i czekaliśmy, i czekaliśmy. Nie wracali, a to niosło złe wieści. Nie mieliśmy jak wrócić i zaczęliśmy się poważnie kłócić. Kolejne pomysły wpadały nam do głów ,ale tym razem nie potrafiliśmy dojść do porozumienia. Nigdy wcześniej tak nie było.. Ja chciałam iść pieszo za śladami Adka, Majka budować rowery, Antek wspominał coś o naprawie ich Adunia, a Olek…Olek stał, milczał i tylko się przysłuchiwał. W końcu Antek zapytał: A ty co? Chcesz tu zostać?  Oni już daleko nie zajadą…-odparł.

 Co ty gadasz?- wtrąciłam się.

Nie widzicie co się dzieje? - zapytał smutnym głosem- Adek zaraz się rozpadnie. Oni utkną gdzieś w czasie, a my zostaniemy tu. Nie mają na tyle doświadczenia, żeby naprawić samochód i zostaną gdzieś pomiędzy latami. Zostaną…zostaniemy bez głównego środka transportu. Nie czaicie? Kłócąc się, psujecie czterokołowca, skazując nas na wieczność w siódmym wymiarze, a ich .. nawet  nie wiemy, gdzie są.

On ma rację- odpowiedziałam- trzeba dojść do porozumienia, znaleźć wspólnie najlepsze wyjście. Kłótnia zniszczy doszczętnie nasz samochód. Oni nie wrócą, a my nie dojedziemy tym gruchotem do domu.

Dobra, w takim razie co robimy? – wtrąciła Majka.

Budujemy nowego Adka- odpowiedziałam niepewnie.

A co dalej?- kontynuował Antek

Znajdziemy ich, odwieziemy do odpowiedniego wymiaru i wrócimy do domu-odpowiedziałam.

Musimy zacząć pracować razem, w zgodzie i w miarę szybko, zaraz możemy stąd zniknąć zresztą oni też, w końcu to nie nasze wymiary-podsumował Olek. Zróbmy to-rozległ się okrzyk, taki sam jak wtedy u Majki- budujemy samochód!  Udało się! Wszyscy wrócili do domów cali i zdrowi. A Adek stał się jakiś taki mocniejszy. Po powrocie dziękowaliśmy Olkowi, gdyby nie on, pewnie zostalibyśmy tam, kłócąc się i obrażając. Wszyscy nauczyliśmy się, że Adek jest najważniejszy, a kłótnie lepiej zastąpić burzą mózgów.


2 MIEJSCE – JULIA WINOWSKA, REDAKCJA "BORUTKA"

„Ja, przyjaciele, auto i wielka przygoda”

Cześć, jestem Wera, mam trzynaście lat. Moje życie jest dość poukładane, ale wiele koloru i zamieszania wnoszą  w nie moje przedziwne sny.  Nie zdziwił mnie kolejny z nich. 

Wydawało mi się, że się obudziłam. Tak jak codziennie, poszłam zjeść śniadanie, umyłam się, a potem ubrałam i byłam gotowa do wyjścia do szkoły. Podczas gdy mama mocowała się z furtką, ja w zamyśleniu patrzyłam na srebrny, połyskujący lakier na prostokątnej masce Suva . Przenosiłam powoli wzrok na wielkie koła o  jeszcze większych błotnikach i wysokie podwozie samochodu. Już wyobrażałam sobie warkot silnika. Otworzyłam duże, kwadratowe drzwi auta. Ujrzałam piękną deskę rozdzielczą i błyszczącą kierownicę. Wsiadłyśmy z mamą do samochodu. Oczekiwałam, że tak jak zwykle pojedziemy do szkoły, jednak tak się nie stało. Wystarczyło, że mrugnęłam, a mama nagle zniknęła. Zamiast niej pojawiło się kilku moich przyjaciół: Marysia, Marek i Jula. Na skórzanym fotelu obok mnie siedział natomiast Jacek, co bardzo mnie zdziwiło, ale było niczym w porównaniu z szokiem, którego doznałam na skutek faktu, że prowadził on auto mojej mamy! Przecież nie uszłoby mi to płazem i znowu bym miała szlaban… 

- Tylko spokojnie -  mówiłam sama do siebie -  to się za chwilę jakoś wyjaśni. Patrzyłam na zmianę, w górę przez zakurzony szyberdach lub w przód, przez równie brudną przednią szybę, licząc na to, że te zwidy za moment znikną. Zmieniały się obrazy za oknem, zmienna też była pogoda. Za jednym mrugnięciem świeciło słońce, a za następnym padał śnieg. Zaczęłam się przyglądać moim towarzyszom i przyszło mi do głowy, że nie wyglądają na trzynastolatków. Zerknęłam we wsteczne lusterko i… omal nie zemdlałam. To byłam ja, ale … o dobrych kilka lat starsza. W ogóle to była dość osobliwa wycieczka, bo z każdym mrugnięciem moich powiek, zmieniał się też nasz wiek. Miałam wrażenie, że przyglądam się nam samym, jakby zza lustra, obserwując wszystkie zachodzące w nas zmiany. Raz miałam krótkie włosy, a raz długie warkocze. Dziewczyny też wyglądały zabawnie w dwóch kucykach z kokardami i kolorowych rajstopach, a chłopcy w śmiesznych kapciach z antypoślizgową podeszwą i spodniach z szelkami. Chwilę później dostrzegłam, że Marysia i Jula są umalowane i mają na sobie króciutkie spódnice, Marek jest prawie łysy, a Jacek zapuścił brodę! Czas pędzi i wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie… Kolejne mrugnięcie i nagle stoimy przed szkołą, chociaż wcale tam nie jechaliśmy. Gdy weszliśmy do klasy, nikogo tam nie było oprócz nas. To już naprawdę robiło się dziwne. Nasze sobowtóry  chyba odczuły to podobnie, jak my.

- Kim… wy… jesteście? -  Spytała nas druga ja.

- Tak jakby… wami, może - Odpowiedziałam jąkając się.

Jula odciągnęła mnie na bok.

- Wera, o co tu chodzi?

- Nie wiem, to chyba mój sen- Jęknęłam.

- Co do licha – dobiegł mnie głos Marysi – O czym ty mówisz?

- No, chyba jesteśmy w moim śnie - Powiedziałam głośniej.

- Serio? To niemożliwe, bo myślę to samo. Może zapytajmy chłopaków? – Zaproponowała Jula.

- Dobra – odpowiedziałam. Byłam jakby … w otępieniu.

- Marek, Jacek, chodźcie tutaj! – zawołała Julka.

Ustaliliśmy, że wszystkim nam śni się to samo. Zupełnie mi się to nie podobało, próbowałam za wszelką cenę się obudzić, ale nie przynosiło to efektu. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że skoro razem śnimy, musimy się też obudzić wszyscy naraz. Oddzielnie, nie udawało nam się. Każdy z nas uszczypnął się na sygnał.

Otworzyłam oczy i …zobaczyłam mój pokój! Uśmiechnęłam się sama do siebie i w tym momencie usłyszałam głos mamy: - Wera, wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły.

Podniosłam się z większą energią niż zazwyczaj i pobiegłam do kuchni na śniadanie, bo burczało mi już w brzuchu. W ciągu niespełna dwudziestu minut, byłam przygotowana do wyjścia. W głowie cały czas miałam nocną przygodę i nie mogłam się już doczekać, aż ją opowiem moim przyjaciołom. Przy furtce obie z mamą ze zdziwieniem zauważyłyśmy że przyciśnięta klapą bagażnika naszego samochodu, powiewa czerwona  kokarda. Dokładnie takie same nosiły w moim śnie Marysia i Julka. Może to jednak nie był tylko sen?


3 MIEJSCE – MIKOŁAJ BARTKOWIAK, REDAKCJA "PISMO NOSEM"

  „Ja, przyjaciele, auto i wielka przygoda”

To była jedna z tych deszczowych, wiosennych nocy. Wszedłem na dach jednego z poznańskich wieżowców, by pomyśleć w samotności. Rozejrzałem się, po ociekającej deszczem powierzchni. Spojrzałem na księżyc w pełni i przybliżyłem swoim myślom gwieździste niebo.  Miasto pierwszych Piastów było z tej perspektywy szczególnie piękne. Promienie księżyca tańczyły z deszczem niczym komety, rozbijając się o szare budynki, rozświetlając je cudowną poświatą. Ruch na ulicach zamarł, chodź czasem widać było zbłąkany samochód, mknący przez oświetlone żółtym światłem ulice.  Wpatrywałem się  w ten nocny obrazek, gdy nagle poczułem zimną dłoń na swej szyi. „Nie rób nic głupiego”, usłyszałem kobiecy głosik. Szeptem odparłem, że jeszcze mi życie miłe. Spytałem tajemniczą nocną postać o imię. Kataryna - usłyszałem odpowiedź. „O czym myślisz w deszczu, na tym dachu?” -zapytała. „Marzę” -odparłem. Zapytała o cel moich rozmyślań, odpowiedziałem, że moja wizja dotyczy samochodu idealnego. Od słowa do słowa, powiedziała mi, że śni o podróży do Sarajewa, gdzie się urodziła, że chce poznać kraj ojca oraz, że interesuje ją sztuka. Polubiliśmy się, rozmowa była bardzo przyjemna,  magiczna.

Dwa dni później, gdy siedziałem przy stole i przeglądałem na smartfonie ogłoszenia, zjawił się  mój przyjaciel. Wyjaśniłem mu, że 5 minut temu znalazłem w ogłoszeniu starego, zdekompletowanego Land Rovera Discovery. Zapragnąłem go mieć. Wykonałem telefon do sprzedającego, potem tylko wsiedliśmy w tramwaj i udaliśmy się na miejsce, poszedłem na parking, zobaczyłem go i… kupiłem tę zrujnowaną legendę z Solihull. Ten zardzewiały brytyjski olbrzym wyglądał jak pałac Backingham na kołach! Pozostało tylko  przystąpić do pracy. Karoserię do samochodu idealnego, już mieliśmy. Pierwsze „poszło” zawieszenie. Jak to stwierdził Marek, pierwszy z przyjaciół, „Klasyczna terenówka powinna płynąć jak ballada Sinatry, ten jest bardziej jak Skrillex”. Zamontowaliśmy więc, podwyższone teleskopy bildeinsteina ze sprężynami do lift kitu oraz nowe wahacze. Kolumna kierownicza została przełożona ze stojącego na szrocie Forda Explorer, a drążki założone nowe. „Czołg” stał się od tej pory wręcz rozleniwiający, dawał się prowadzić jedną ręką niczym stary kucyk. Uzdolnioną artystycznie Katarinę poprosiłem o zmodyfikowanie wnętrza. Od tej chwili przeważał w nim miły bordowy plusz, a nadszybie zostało ubrane w kolorowe akcenty. W międzyczasie znajomy blacharz pozbył się rdzy z nadkoli i wymienił progi, na szerokie, chromowane ze stali nierdzewnej. Pozostało najważniejsze- silnik. Po długich debatach zdecydowaliśmy się na zamontowanie silnika 3.2 BUSSO, produkcji Alfy Romeo. Włożenie tak dużego silnika pod maskę, wymagało jednak dużych ingerencji w konstrukcję pojazdu, wielki blok 6 cylindrowego silnika nie pasował do przystosowanej do małego diesla karoserii. Trzeba było przerobić zabudowę komory silnika, skonstruować nowe poduszki pod silnik i skrzynie biegów, zmienić instalację elektryczną, układ przeniesienia napędu oraz dodać ECU. Zachowaliśmy przy tym reduktor, wał i sprzęgło wiskotyczne z Land Rovera.

 Gdy  marzenie zostało spełnione, postanowiłem zrobić mojej nowej znajomej niespodziankę.  Zielony wehikuł obrał kurs na Sarajewo. A Katarina i przyjaciele dowiedzieli się o tym dopiero w dniu wyjazdu. Pierwsze wrażenie było średnie. Stały napęd na 4 koła wypychał na ciasnych zakrętach, prowadzenie  wymagało wprawy. Wszystko zmieniło się po wjechaniu na autostradę A4. Wielki silnik brzmiał jak  potwór,  mający w gardle puszkę z gwoździami. Gdy rankiem przejeżdżaliśmy granicę  polsko-czeską, na horyzoncie pojawiła się mglista korona gór. Obserwowaliśmy ją ,relaksując się powolną jazdą. Jednak nie zapomnieliśmy, że poruszaliśmy się  według nas, najszybszą terenówką w Europie. Zaraz po zjechaniu nocą, na autostradę M6 na Węgrzech, gdy wcisnąłem prawy sandał w podłogę,  w mym sercu coś skwierczało, prędkość dosłownie wyrywała kości spod skóry. Na prędkościomierzu pojawiła się dwójka z przodu, a przed maską majaczyła autostrada i modliłem się tylko, by ta noc się nigdy nie skończyła . O bezpieczeństwo się nie modliłem, ponieważ  potwór trzymał się drogi jak przyklejony.

Naszym celem było dojechanie do stolicy Bośni oraz odnalezienie rodziny Katariny. Tak się jednak do końca nie stało. Kilka kilometrów za bośniacką granicą skrzynia biegów nie wytrzymała momentu obrotowego silnika  Alfy. Do Sarajewa wjechaliśmy na lince holowniczej, za samochodem Marka, który nam towarzyszył. Na dodatek, źle policzyliśmy fundusze, które zaczęły się kurczyć.

Sarajewo oczarowało mnie swoją egzotyką połączoną z Słowiańskością. Miejsce totalnego starcia ze sobą dwóch różnych kultur. W czasie, gdy ja z załogą drugiego samochodu zajęliśmy się próbami reanimacji „podróżowozu” na parkingu., Katarina zniknęła. Postanowiłem szukać jej po mieście drugim wozem. Ujrzałem ją na Moście Łacińskim, w zachodzącym słońcu. Włosy miała tak czerwone jakby je całował płomień, jej mroczne tatuaże błyszczały.  Szafirowe listki powiek, gdy się odwróciła, wzmocniły czar, rzucony na mnie tamtej nocy. Zatrzymałem samochód na awaryjnych. Wysiadłem i wziąłem ją w ramiona. Spojrzałem  w te oczy i zrozumiałem, że to już koniec mojej jedynej miłości. ..chyba, że zostanę tu, gdzie powietrze pachnie trawą i benzyną. A ty wtedy, drogi czytelniku, nie spotkasz mnie w piekle, nie spotkasz mnie w niebie. Spotkasz mnie jedynie na moście w Sarajewie.


4 MIEJSCE – JOACHIM KARACZEWSKI, REDAKCJA "PROFpress"

„Ja, przyjaciele, auto i wielka przygoda”

  W poniedziałek, w ostatni dzień roku szkolnego, przybiegł do mnie Wacek. Wacek to jeden z dwóch moich najlepszych przyjaciół. Był bardzo podekscytowany i bez przywitania zawołał:

- Słuchaj Joachim, czy ty wiesz co znalazłem w domu na strychu?

- Nie mam pojęcia – odparłem.

- Starą mapę mojego pradziadka! - wykrzyknął Wacek – Z tego co się zorientowałem, prowadzi ona do ukrytego skarbu w ruinach zamku w Karkonoszach. Sam pradziadek go tam ukrył i chciał, by jego potomkowie mogli go odnaleźć.

Byłem zaskoczony tym niewiarygodnym odkryciem i zdołałem jedynie zapytać, czy Wacek mówił już o tym Jackowi, bo Jacek jest właśnie tym drugim przyjacielem, z naszej paczki. Okazało się, że chłopaki jednogłośnie ustalili, że dziś spotykamy się w domu Jacka, by omówić plan wyprawy po skarb.

Spotkanie było ściśle tajne, Wacek przygotował wszystkie informacje na temat miejsca, gdzie znajdują się ruiny zamku. Z szybkością błyskawicy relacjonował, że jedyna droga do ruin została zamknięta przez karkonowski GOPR, z powodu uszkodzenia mostu zwodzonego prowadzącego do zamku. Pozostawała wspinaczka po pionowych skałach górskich. Nie była to jednak dla nas wielka przeszkoda, gdyż jesteśmy najlepszymi wspinaczami w naszym klubie wysokogórskim i mamy niemałe doświadczenie. Wacek uważał, że możemy wyruszać choćby zaraz.

- Drodzy koledzy, Karkonosze są dosyć daleko – oznajmił Jacek, który częściowo ugasił prędki zapał Wacka do podróży - najpierw musimy skonstruować jakiś środek transportu, by się tam dostać ze sprzętem wspinaczkowym.

- Najlepszy byłby samochód, ale jak i gdzie możemy go skonstruować? – odpowiedziałem.

- Mój tata ma w garażu warsztat samochodowy, może znajdą się tam jakieś części – triumfująco oznajmił Jacek - Szybko przyjaciele, zapytajmy czym prędzej taty, jakie części z jego warsztatu możemy użyć do budowy naszego auta.

Gdy tata Jacka wyraził zgodę na użycie niektórych części samochodowych, sprawnie przystąpiliśmy do budowy w następujący sposób. Najpierw wyciągnęliśmy koła i przygotowaliśmy je do jazdy. Posmarowaliśmy felgi specjalną pastą, by opona dobrze do nich przylegała. Potem założyliśmy koła na osie (przednią i tylną). Póżniej zamontowaliśmy osie do podwozia. Następnie do silnika założyliśmy skrzynię biegów i całość przymocowaliśmy do podwozia. Wreszcie nastał czas na zamontowanie hamulców. Uzbroiliśmy szczęki w klocki hamulcowe i założyliśmy  je na tarczę. Po hamulcach montowaliśmy amortyzatory i sprężyny, następnie nadeszła kolej na  linkę i dźwignię hamulca ręcznego. Wacek założył tłumik: na początek katalizator, tłumik środkowy i końcowy. Najbardziej wyczekiwaliśmy na założenie nadwozia (karoserii). W środku Jacek obsadził fotele i kierownicę, a ja wsadziłem drzwi. Nadszedł czas na wkładanie szyb i zamontowanie zderzaków oraz lamp. Na koniec sprawdziliśmy mocowanie przedniej maski i tylnej klapy bagażnika. Nad ranem ukończyliśmy pracę, zatankowaliśmy paliwo i odpaliliśmy silnik naszego auta. Usłyszeliśmy przyjemny warkot. Samochód był gotowy do drogi.

Pozostało nam zapakować plecaki. Przygotowałem trzy uprzęże wspinaczkowe,  jedną zapasową parę specjalnych butów do wspinania, dwadzieścia pięć różnorodnych karabińczyków, cztery solidne liny, dwa toporki  i oczywiście pieniądze na paliwo. Jacek z Wackiem wzięli pozostałe rzeczy i uzbierało nam się całkiem sporo bagaży.

- Czy wszyscy są spakowani? – zapytałem.

- Tak! – odpowiedzieli mi donośnym głosem przyjaciele.

- A więc jedziemy!

  Zaopatrzeni w mapę pradziadka, plecaki ze sprzętem wspinaczkowym oraz koszyk z jedzeniem ruszyliśmy w drogę. Droga minęła nam sprawnie, prowadziliśmy samochód na zmianę. Auto spisało się znakomicie. Postanowiliśmy zrobić postój na posiłek. Zatrzymaliśmy się na parkingu i zaczęliśmy wyciągać prowiant... Nagle rozległ się czyjś  głos...

- Jeść, jeść!

- Czyj to głos, wiecie? — cicho zapytał Wacek.

Już Jacek chciał odpowiedzieć na to pytanie,  lecz nagle z jego plecaka wyszła jakaś mała postać.

- O nie! — krzyknął Jacek — To moja młodsza siostra Ania!

- Jacek, jak twoja siostra mogła się znaleźć w tym plecaku? — krzyknął zdenerwowany Wacek.

- Nie wiem — odpowiedział nieśmiało Jacek.

- Koledzy, tak, czy inaczej musimy ją zabrać ze sobą – powiedziałem łagodnie, ale zarazem stanowczo.

- No... dobrze— odpowiedzieli chłopcy – ruszajmy, zaraz będziemy na miejscu.

  Siostra Jacka naprawdę okazała się niemałą niespodzianką. Byliśmy przygotowani na wszystko, ale nie na towarzystwo małej dziewczynki. Znów musieliśmy wykazać się pomysłowością i zrobiliśmy dla Ani windę. Ja i Wacek wspięliśmy się na szczyt góry, zrzuciliśmy liny Jackowi, a on do obu lin przymocował koszyczek i ostrożnie posadził w nim siostrę. Krzyknąłem z góry, by zabezpieczył ją pasami i dodatkowo obwiązał liną. Całe szczęście, że Jacek mnie posłuchał, bo podczas wciągania koszyka na górę Ania rozglądała się na wszystkie strony i mimo asekuracji Jacka, baliśmy się, by nie wypadła.

  Po pewnym czasie wszyscy bezpiecznie znaleźliśmy się na szczycie góry i podążaliśmy po ruinach zamku zgodnie ze wskazówkami znajdującymi się na mapie pradziadka. Pierwszy zauważyłem ukrytą skrytkę w murze i zawołałem:

- Zobaczcie, coś tu jest.

- Masz rację, to chyba jakaś skrzynia, szybko, wykopmy ją! — krzyknął Wacek.

  Stara skrzynia znalazła się w naszych rękach, otworzyliśmy ją posługując się kodem, który był zapisany na mapie. Gdy zobaczyliśmy  jej zawartość... oniemieliśmy z wrażenia. W środku znajdowało się bardzo cenne płótno pędzla Juliusza Kossaka, zaginione podczas wojny i daremnie poszukiwane. Obraz przechował się w nienaruszonym stanie. Po powrocie do domu, oddaliśmy skarb do muzeum w Płocku. Sprawa nabrała rozgłosu, otrzymaliśmy gratulacje od pani Dyrektor naszej szkoły oraz od Prezydenta Miasta. Czuliśmy się bardzo wyróżnieni.

  Nasza wyprawa była możliwa dzięki temu, że w krótkim czasie udało nam się skonstruować samochód. Choć, z drugiej strony, gdyby nie to auto, to Ania nie ukryłaby się w plecaku Jacka i nie byłoby tylu kłopotów. W każdym razie, na przyszłe wakacje planujemy samochodem następną podróż.


5 MIEJSCE – KACPER WIELOSZYŃSKI, REDAKCJA "WRÓBELEK"

„Rozbity samolot”

  W 1968 roku wyruszyliśmy w wielką podróż w góry. Zanim do tego doszło musieliśmy skonstruować pojazd, którym mieliśmy przemierzać rozległe tereny. Nasze auto było dosyć niewielkie, więc nie rzucało się w oczy. Posiadał miejsca dla pięciu osób i jednocześnie był szybki i zwrotny. Posiada bagażnik, w którym mogliśmy zmieścić wszystkie niezbędne w podróży rzeczy. Zasilany energią słoneczną, dzięki czemu był ekologiczny i tani w użytku. Wykonany został z ultralekkich, nierdzewiejących materiałów. Miał cichy silnik o wielkiej mocy, co sprawiało, że poruszał się cicho, szybko i płynnie. Światła zostały wykonane z delikatnego szkła, tapicerkę z brązowego futra (aby zimą było nam cieplej). Zadbaliśmy o to, aby każda z czterech szyb miała inny kolor, a dach był rozsuwany. Wycieraczki zrobiliśmy z lekkiego plastiku. Gdy auto było gotowe, od razu udaliśmy się w podróż.

Zatrzymaliśmy się w hotelu „Pod Czerwonym Sokołem”. Właścicielem tego hotelu był tajemniczy człowiek, którego nazywano Czasołap. Gdy zapytałem, czy jest wolny pokój, bąknął coś pod nosem. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że czeka nas tu jakaś dziwna i niesamowita przygoda.

  Gdy zapadł zmrok, zobaczyłem w hotelowym korytarzu dziwną postać, która potrafiła przechodzić przez ściany. Nagle wydawało mi się, że jestem w jakiejś krainie duchów. Pobiegłem błyskawicznie do właściciela hotelu.

  Pan Czasołap opowiedział nam historię, która wydarzyła się dwadzieścia lat temu. Okazało się, że to duch dziewczynki, która nawiedza hotel nocą. Po burzliwych przejściach postanowiłem iść do swojego pokoju i położyć się spać. Nie mogłem zasnąć. Całą noc myślałem o spotkanej dziewczynce.

  O brzasku ktoś zapukał do drzwi. Niespodziewanie do pokoju lotem błyskawicy wskoczył duch dziewczynki. Opowiedziała mi historię o tym jak zginęła wraz z mamą i tatą w katastrofie samolotu w górach.

  Wspólnie z przyjaciółmi postanowiliśmy jej pomóc. Wyruszyliśmy w góry, by odnaleźć samolot. Nieopodal wielkich drzew zobaczyłem wrak samolotu. Wszedłem do środka. Obok mnie leżała mała skrzynka. Otworzyłem ją. W ułamku sekundy wyleciał z niej anioł. Zabrał duszę dziewczynki i jej rodziców do nieba. Od tamtej pory nikt już nie widział ducha dziewczynki w hotelu.

  Teraz mam 95 lat. Opowiedziałem tę przygodę dzieciom. Dzięki temu zdarzeniu uwierzyłem, że są dobre anioły na Ziemi.


WYRÓŻNIENIE – JAKUB BOROWSKI, REDAKCJA "GIMNAZZZETKA"

"TYLKO SIĘ NIE DENERWUJ"

Cześć mamo!

Jeśli to czytasz to pewnie jestem już daleko stąd. Nie martw się, nic mi się nie stało. Nie denerwuj się, usiądź na zielonym krześle obok ciebie. Zaparzyłem dla ciebie melisę, jest na biurku. Oddychaj, policz do 10, chociaż w twoim przypadku lepiej do 100. Już jesteś spokojna? To zaczynam. Aha, włącz komputer, jest tam składanka z twoimi ulubionymi piosenkami, no chyba, że bardzo chcesz już dalej czytać. Pamiętasz, jak jakiś tydzień temu zobaczyłaś plany silnika i podwozia? Dam ci chwilę na przypomnienie….no, to wcale nie było do szkoły. I te koła też nie. Kojarzysz może Sebę, Adama, Dominika i Dawida? No tak myślałem. Chodzą ze mną do klasy. Pewnego dnia wpadliśmy na taki pomysł, żeby zbudować własny samochód. Niby niemożliwe, a jednak się udało. Pod przykrywką projektu na technikę powoli zbieraliśmy części, a dokładnie od roku. Najtrudniej było z pompą hamulcową, kierownicą i tłokiem, ale nie będę cię tym zanudzał. No w każdym razie jak już zbudowaliśmy (teraz już wiesz czemu tak często mnie w domu nie było) naszego „Bruneta 102”, to stwierdziliśmy, że w sumie skoro jesteśmy już w 3. klasie liceum i mamy po 18 lat, to moglibyśmy się nim gdzieś przejechać, w końcu Dawid i Seba mają prawo jazdy. I tak od słowa do słowa, nie zejdź na zawał teraz, wybraliśmy Włochy. Teraz pewnie wołasz tatę. Pozdrów go ode mnie. Wracając do tematu teraz jesteśmy pewnie gdzieś przy naszej granicy. Bawimy się świetnie i spokojnie, pieniędzy mamy pod dostatkiem (Adam dostał trochę w spadku po babci, smutne, ale korzystne). Aha, byłbym zapomniał, nie wysyłaj po mnie taty, jestem już pełnoletni. Napiszę już z Włoch. Kocham was. Kuba

2 tygodnie później

Cześć tato!

Piszę do ciebie bo mamy malutki, tyci tyci problem. Ogólnie to u nas wszystko w porządku, co prawda rodzice Dominika nie byli tak wyrozumiali jak wy i złapali nas w drodze, ale pozostała trójka trzyma się dobrze. Może przejdę do sedna. Jakimś dziwnym trafem wylądowaliśmy w Albanii, tak, ALBANII. Wszystko było dobrze, dopóki amortyzator nie zaczął nam trochę szwankować. Potem było tylko gorzej. Akumulator wysiadł, światła nie działają i lusterka się trochę przekrzywiły. Ale nie jest tak źle, w końcu… prawdę mówiąc jest beznadziejnie. Jesteśmy w jakiejś małej wiosce i jacyś tubylcy chyba chcą nas zabić, ale nie martw się. Dobra, co ja będę gadał, martw się, odpalaj samochód i jedź po nas, bo może już jesteśmy martwi. Jak tylko znajdę zasięg to wyślę ci współrzędne. I zabierz proszę, tak przy okazji, coś do jedzenia i picia, tak na wszelki wypadek. Przekaż mamie, że ją kocham, a w szafce przy łóżku jest paczka ciastek, które specjalnie przed wami schowałem, możecie się nimi podzielić. Żegnaj.

Kuba



Nagrody dla Laureatów:

1 MIEJSCE - książki: Jak zbudować samochód? i Jak zbudować motocykl? Martina Sodomki; zestaw gadżetów Junior Media oraz 10 pkt. rankingowych dla redakcji

2 MIEJSCE - książki: Jak zbudować samochód? i Jak zbudować motocykl? Martina Sodomki; zestaw gadżetów Junior Media oraz 10 pkt. rankingowych dla redakcji

3 MIEJSCE - książki: Jak zbudować samochód? i Jak zbudować motocykl? Martina Sodomki; zestaw gadżetów Junior Media oraz 10 pkt. rankingowych dla redakcji

4 MIEJSCE - książka Jak zbudować samochód? Martina Sodomki; zestaw gadżetów Junior Media oraz 10 pkt. rankingowych dla redakcji

5 MIEJSCE książka Jak zbudować samochód? Martina Sodomki; zestaw gadżetów Junior Media oraz 10 pkt. rankingowych dla redakcji

WYRÓŻNIENIE książka Jak zbudować samochód? Martina Sodomki; zestaw gadżetów Junior Media oraz 10 pkt. rankingowych dla redakcji


Każdą z prac zakwalifikowanych do konkursu nagradzamy 3 punktami rankingowymi dla redakcji autora.